Mam na imię…

Przyjechałem tu z daleka, nie z kraju, a z miasta,
Gdzie ulice gwarne, jak i tu, w tłumach twarze zmęczone.
Ale jedno mnie zaskoczy, mimo braku różnic tonów,
Moje imię tu jak rebus, co nikt nie potrafi rozczytać.

W urzędzie kolejka długa, moja kolej nadejdzie,
Lecz gdy czytają mój paszport, to miny mają białe.
"Jak to powiedzieć?" - pytają, a ja już sam nie wiem,
Moje imię, co za czary, tu brzmi jak obca mowa.

Mam na imię… co za czary, tu brzmi jak obca mowa.
Mam na imię… co za czary, tu brzmi jak obca mowa.
Mam na imię… ech, znowu,
Wszyscy kręcą głowami w tłumie.
To dla nich jak język elfów,
Tylko śmiech rozbrzmiewa w półmroku.
W kawiarni przy zamówieniu, piszą coś na kubku,

W kawiarni przy zamówieniu, piszą coś na kubku,
Gdy odbieram mój napój, czytam "Gena" zamiast Yauhena.
Chociaż trudno, nie zmienię się, bo to moja tożsamość,
Moje imię i nazwisko, choć tutaj brzmią jak fantazja.

Mam na imię… no tak, ciągle próbują,
W każdej sprawie papierowej, wszędzie słychać moje imię.
Może kiedyś się nauczą, jak to leci po ich języku,
Ale teraz to zabawa, w każdym miejscu, gdzie się zjawię.
Więc śmiejmy się razem z tego, jak trudno jest nauczyć się,
Gdziekolwiek jestem, mam na imię…